Przejście do firmy KM-Net

SKO

trzyW ubiegłym roku (2018) po jednym z niedzielnych nabożeństw w kościele pw. Nawiedzenia NMP w Domosławicach podszedł do mnie ks. prałat Michał Kapturkiewicz z książką i rzekł: - Proszę przeczytać i coś na ten temat napisać, bo pan to potrafi. Zaszczyt to, ale i zobowiązanie zarazem. Co robić ? Przeczytałem książkę, która zaczyna się mową pożegnalną wygłoszoną podczas uroczystości pogrzebowych płk. dypl. Andrzeja Kunachowicza w dniu 14 listopada 1980 roku, przez legionistę, podpułkownika Józefa Herzoga. Potem w pięciu rozdziałach, począwszy od wyprawy z Biskupic Melsztyńskich do Krakowa w celu zaciągnięcia do tworzących się właśnie Legionów Polskich w Krakowie, aż po Kampanię Wrześniową w 1939 roku i uwolnienie z niemieckiego obozu jenieckiego pod koniec stycznia 1945 roku, głos ma Andrzej Kunachowicz. Opowieść jest to zajmująca i człowiek co rusz otwiera oczy zdziwione, gdy padają tam nazwiska znane z historii takie jak: Józef Haller, Kazimierz Papeé, Bronisław Wojciechowski, Henryk Dobrzański, że o Józefie Piłsudskim nie wspomnę, z którymi Andrzej Kunachowicz miał okazję razem wojować, bywać czy się spotykać, albo przyjmować zaszczyty. Książka nosi tytuł "Trzy wojny w siodle", ale tak między Bogiem, a prawdą zwać się powinna "Cztery wojny w siodle" bo rzecz w niej o udziale bohatera wspomnień w I wojnie światowej, w wojnie polsko – ukraińskiej o Małopolskę Wschodnią, wojnie polsko – bolszewickiej i II wojnie światowej.

 

Książka została wydana w 2011 roku staraniem syna – Krzysztofa Kunachowicza i jest dostępna na rynku księgarskim do dnia dzisiejszego, zresztą za bardzo przystępną cenę. Zapisano w niej, że wszelkie prawa są zastrzeżone i nie wolno w jakiekolwiek formie ani jej powielać, ani rozpowszechniać w innych mediach bez zgody wydawcy, co uszanować trzeba i należy. Nie sprawdzałem, czy pozycja ta dostępna jest w lokalnych bibliotekach – jeśli tak to bardzo dobrze, jeśli nie, to wydatek rzędu 20 do 30 złotych nie powinien być problemem nawet dla najbiedniejszej placówki czytelniczej. Myślę sobie bowiem tak, że znowu nie tak częstym zjawiskiem jest fakt, że w naszej najbliższej okolicy są miejsca tak bardzo związane z polską historią i jej bohaterami. Trzeba było mieć nie lada fantazję, aby w wieku 18 lat wraz z młodszym bratem Wiktorem wybrać się rowerem z Biskupic Melsztyńskich do Krakowa, by zaciągnąć się na ochotnika do tworzącego się wojska polskiego (pod austriackimi auspicjami). Trzeba było się wychować w domu, gdzie panowała patriotyczna atmosfera, wszak za nieco starszymi braćmi zaciągnął się do Legionów niespełna 15 – letni brat najmłodszy - Jerzy. Ten spryciarz, by go ojciec Stanisław nie mógł odnaleźć i do domu zawrócić, posługiwał się zmienionym nazwiskiem. W nielicznych notkach na temat rodu Kunachowiczów podawane są zdawkowe informacje. Sam popełniłem w 2014 roku na portalu Zakliczynifo nieco obszerniejszy tekst o Andrzeju Kunachowiczu, który urodził się 16 listopada 1895 roku i został wychowany w duchu patriotycznym w dworze rodzinnym w Biskupicach Melsztyńskich. Marząc o niepodległej Polsce, wstąpił w wieku 18 lat do tworzonych w Krakowie w 1914 roku Polskich Legionów. W 2. Szwadronie Ułanów Legionów walczył w kampanii w Karpatach Wschodnich, na Bukowinie i pod Rokitną, a później w kampanii wołyńskiej. Internowany wysłany został na front włoski, a potem do szkoły oficerskiej pod Wiedniem. Zorganizował wyprowadzenie polskich słuchaczy ze szkoły i ich powrót do kraju. W Krakowie włączył się w tworzenie 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich i jako dowódca półszwadronu skierowany został na front ukraiński do działań w obronie Lwowa i Galicji Wschodniej. Po powrocie z tej wojny objął dowództwo szwadronu karabinów maszynowych i ze swoim pułkiem walczył z bolszewicką armią konną Budionnego. Z wojny powrócił w stopniu rotmistrza, jako kawaler orderu wojennego Virtuti Militari. Służbę pokojową rozpoczął w Bochni, gdzie miał pod swoją komendą rotmistrzów Klemensa Rudnickiego, późniejszego generała – dowódcę dywizji pancernej na Zachodzie i Henryka Dobrzańskiego – Hubala. Poznał córkę właściciela majątku Droginia – Helenę Janota-Bzowską, z którą wziął ślub. Po dyslokacji Szwoleżerów z Bielska na Pomorze dowodził szwadronem w Toruniu, a w 1928 r. objął stanowisko zastępcy dowódcy 8. Pułku Strzelców Konnych w Chełmnie. W 1931 roku już jako ppłk. ukończył studia w Wyższej Szkole Wojennej na X kursie nazwanym przez komendanta szkoły – gen. Kutrzebę – kursem bohaterów. Rozkazem marszałka Józefa Piłsudskiego został mianowany dowódcą słynnego 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich we Lwowie dokąd wyjechał wraz z rodziną. Kilka lat później został przeniesiony na stanowisko dowódcy 20. Pułku Ułanów Króla Jana Sobieskiego w Rzeszowie i mianowany pułkownikiem. Cieszyły go budowane w Rzeszowie fabryki uzbrojenia, silników lotniczych i armat przeciwpancernych. W końcu sierpnia 1939 r. odebrał rozkaz mobilizacyjny i ruszył z pułkiem na swoją kolejną czwartą wojnę tym razem z Niemcami. Na krótko objął dowodzenie Kresową Brygadą Kawalerii, bo w starciu z Niemcami został ciężko ranny. Dochodził do zdrowia powoli najpierw w dworku, a potem w szpitalu. Wywieziony do Oflagu w Woldenburgu współtworzył tajną, obozową organizację oficerów. Uwolniony przez wojska sowieckie wrócił do kraju i podjął pracę w instytucjach cywilnych, utrzymując kontakty z towarzyszami broni. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Wojennego Virtuti Militari za walki w 1939 roku, za wojnę 1920 roku odznaczony Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari, trzykrotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem Niepodległości i Złotym Krzyżem Zasługi. Andrzej Kunachowicz zmarł 8 listopad 1980 w Krakowie i spoczywa na cmentarzu rakowickim. O Pułkowniku z Biskupic Melsztyńskich wymienianego w grupie „Malowanych Dzieci 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich” można przeczytać w książce jego autorstwa pt. „Trzy wojny w siodle”. Tak pisałem o Andrzeju Kunachowiczu 20 maja 2014 roku w artykule "Zasłużeni dla kultury polskiej, zasłużyli na pamięć." Artykuł był relacją z uroczystości poświęcenia odnowionego grobowca rodziny Malczewskich na cmentarzu parafialnym w Domosławicach. W rodzinnym grobowcu, na cmentarzu w Domosławicach, pochowani są: Maria Malczewska, Julia Meysner, Józefa Rymarowa, Zygmunt Łakociński, Irena z Kunachowiczów Łakocińska i Stanisława z Kunachowiczów Ziomkowa. Uroczystości te odbyły się w niedzielę, 18 maja 2014 roku. Homilię wygłosił wówczas ksiądz prałat Michał Kapturkiewicz, a w owym kazaniu mówił o przedstawicielach zacnych rodów związanych z parafią Domosławice i dworem w Biskupicach, a zasłużonych dla kultury, nauki, obronności, gospodarki i prawodawstwa polskiego.

 

Miesiąc po tej uroczystości syn Andrzeja Kunachowicza – Krzysztof – przekazał na ręce ks. Kapturkiewicza egzemplarz książki Ojca z taką oto dedykacją:

 

Witkowizna, 20.06.2014 r.
dedykacja

 

Wielebnemu ks. prałatowi Michałowi Kapturkiewiczowi z podziękowaniem za koncelebrę w uroczystej Mszy św. Z okazji poświęcenia grobowca Rodziny Malczewskich, w którym spoczywają też moje dwie ciotki – Stanisława i Irena, oraz za wspomnienie w homilii o rodzinie Kunachowiczów.

Krzysztof Kunachowicz

 

P.S.

W tym roku mija 100 lat od wstąpienia trzech parafian domosławickich – trzech braci Andrzeja, Wiktora i Jerzego Kunachowiczów z Biskupic Melsztyńskich do Legionów Polskich, którzy walczyli o powstanie Ojczyzny z niewoli a potem o utrzymanie jej wolności.

 

 

Zdań jeszcze kilka chciałbym w tym miejscu o autorze dedykacji skreślić, czyli o Krzysztofie Kunachowiczu, a posłużę się w tym celu (poza wstępem) okolicznościowym tekstem Hanny Kunachowicz napisanym z okazji jubileuszu 90 - lecia Instytutu Lotnictwa pod tytułem "Moja konkurentka Iryda".

 

Krzysztof Kunachowicz, syn pułkownika Andrzeja Kunachowicza, urodził się 5 lipca 1927 roku. Jest wiceprezesem stowarzyszenia Rodzina 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, które zostało zarejestrowane 9 lipca 2009 roku. W 1961 roku inżynier Krzysztof Kunachowicz, który już wówczas pracował w Instytucie Lotnictwa w Warszawie, poślubił Hannę i razem zamieszkali w domu Instytutu przy ulicy Opaczewskiej.

 

W końcu lat 60. Krzysztof Kunachowicz – jak wspomina żona Hanna - kilkakrotnie podróżował służbowo w zespole do Moskwy. Celem delegacji było udzielenie certyfikatów samolotom radzieckim według wymagań FAR/BCAR. Polska była wówczas członkiem ICAO, a Związek Radziecki nie. Podróże były związane z kilkutygodniowym pobytem w Związku Radzieckim, a także nadawały rangę wysokich specjalistów polskim inżynierom i pilotom. Dla inżynierów pracujących w Instytucie praca była także pasją, hobby i radością. Wielkim zainteresowaniem cieszyły się wystawy lotnicze, zwłaszcza odbywające się co dwa lata salony lotnicze w Paryżu. Mąż wracał z nich obładowany prospektami, zdjęciami i fachowymi czasopismami, które wypełniały jego biurko i zajmowały ściany pokoju. Pamiętam charakterystyczne sylwetki różnych maszyn, np. Concorde. Literaturze fachowej towarzyszyła też „bibuła” z Księgarni Polskiej na rue St. Germain. W roku 1976 rozpoczęto pracę nad Irydą. Krzysztof został zastępcą głównego konstruktora do spraw awioniki i systemów elektrycznych. Od tej pory był jeszcze bardziej zajęty. Jeździł, a właściwie latał co i raz do Mielca, a wieczorami wracał z pracy bardzo późno. Raz nawet, zajęty sprawami zawodowymi, zapomniał odebrać dzieci z przedszkola.

 

Nadszedł rok 1980, mąż zaangażował się w działania „Solidarności”. Kiedyś wyszedł zaopatrzony w kanapki, konserwy i koc, przygotowując się do ewentualnego strajku okupacyjnego. Potem nastał stan wojenny. Grupa starszych inżynierów zbierała się w domach na dyskusjach fachowo-politycznych, których główną kwestią był rozwój polskiego przemysłu lotniczego w przyszłości. Jak podaje jeden z uczestników „grupę tworzyli ludzie, którzy mieli do siebie zaufanie, a jednocześnie reprezentowali odpowiedni poziom wiedzy i doświadczenia zawodowego. Świadomie nie kojarzono działalności z podziemnymi strukturami Solidarności, mając intuicyjne poczucie możliwości penetracji tego środowiska przez agenturę komunistyczną. Świadomie nie nadawano grupie form organizacyjnych ani nazwy, a jedynie żartobliwie określano jej uczestników jako „Radę Starców”. Dwa takie spotkania dyskusyjne odbyły się u nas w mieszkaniu na Mokotowie. Panowie konstruktorzy żyli pracą zawodową i wkładali w nią wszystkie swoje siły. Nie obywało się bez trudów i napięć. Pamiętam udział męża w komisjach powypadkowych samolotów komunikacyjnych, a w szczególności nocny telefon po wypadku Irydy pod Radomiem i pilny wyjazd na miejsce katastrofy.

 

Przyjaźnie zawodowe trwały po przejściu Krzysztofa Kunachowicza na emeryturę w 1998 roku. Wzruszające do dziś są zaproszenia na spotkania opłatkowe czy związane z jubileuszami Instytutu Lotnictwa, a także coroczne życzenia imieninowe składane przez młodszych kolegów. Cieszy także ogromnie rozwój Instytutu Lotnictwa w nowych czasach realizowany wielkim wysiłkiem dyrekcji i załogi.

 

Tak to właśnie toczy się historia. Nie wiem, czy sprostałem zadaniu, które przede mną postawił ksiądz prałat Michał Kapturkiewicz. To się okaże, wszakże intencją księdza Michała było, aby ów tekst, który napiszę ukazał się też w miesięcznikach; "Głosiciel" i "Czas Czchowa". Czy szanowne redakcje to uczynią ? Zobaczymy.

 

Partner zakliczyninfo

TKK

 

Warto zobaczyć

Archiwum

Rozlicz PIT Online z PITax.pl dla OPP.
Projekt realizujemy we współpracy z IWOP.

© Oficjalny Portal Internetowy Głosiciela. Wszelkie prawa zastrzeżone.