Misja Zakliczyn – Obertyn; część 5
Najwięcej Obertynian zobaczyłem w piątek, tuż po przyjeździe naszej delegacji, gdy uczestnicy wracali z nabożeństwa pasyjnego z tutejszej cerkwi unickiej. Główną ulic
ą przeszła wtedy dość pokaźna liczba ludzi, choć tłumem tego zjawiska bym nie nazwał. Na co dzień można odnieść wrażenie, że to albo niemal niezamieszkała miejscowość, albo wszyscy zajęci są pracą w tutejszych zakładach pracy. Problem w tym, że tych zakładów raczej tutaj nie widać, a pozostałość po wielkim onegdaj zakładzie naprawy urządzeń rolniczych straszy czeluściami otworów po byłych oknach. Przy miejscowym parku trwają roboty drogowe, układane są krawężniki przez kilku robotników.
Najpierw w asyście Dyrektora idziemy zwiedzać tutejszą szkołę. Gmach z zewnątrz robi wrażenie dużej budowli. Pytam ile może pomieścić uczniów: - Może się tutaj uczyć do 600 uczniów – odpowiada Dyrektor – obecnie do szkoły uczęszcza nieco ponad 350. Szkoła ukraińska zdecydowanie różni się od polskiej i to nie tylko standardem wyposażenia obiektu, ale systemem nauczania. Najmłodsi uczą się w oddziałach od I do IV i to jest pierwszy etap edukacji. Potem mamy klasy od V do IX i to daje absolwentowi wykształcenie podstawowe; coś jakby u nas ukończenie gimnazjum i to jest obowiązkowy etap edukacji. Można w tej samej szkole ukończyć klasy X i XI, co daje wykształcenie maturalne z takim oto bonusem, że chłopcy w ramach edukacji mają możliwość zdobycia uprawnień kategorii T (prawo jazdy na prowadzenie traktora), natomiast dziewczyny zdobywają kwalifikacje w zakresie kroju i szycia. W Obertynie uczą obok
języka ukraińskiego również języka francuskiego i angielskiego, a od niedawna w formie tzw. fakultatywnej można zapisać się na naukę języka polskiego - dwie godziny w tygodniu. Francuskiego uczyli tu od dawna i na bardzo dobrym poziomie, toteż, jak dowiedziałem się z innego źródła, sporo osób wyjeżdżających za chlebem do Unii Europejskiej, znajduje pracę we Francji. W holu wielka tablica – portret absolwenta tutejszej szkoły Michaiło Pogorelowa – rocznik
1992, który zginął podczas wojny w Donbasie w 2014 roku. Michaiło mieszkał po drugiej stronie ulicy w wielorodzinnym budynku przypominającym trochę śląski familok. Był policjantem, którego wysłano do Donbasu, gdy trwały najbardziej zacięte walki. To współczesny patriota i bohater Ukrainy. W rodzinnej miejscowości ma nie tylko tablicę w szkole, ale też jego imieniem nazwano główną ulicę Obertyna od Urzędu Gminy w stronę szkoły i domu w którym się wychowywał (na zdjęciu powyżej dwa okna na parterze z lewej to jego rodzinne mieszkanie - p.K.D.). Zwiedzamy szkołę. Członkowie naszej delegacji wymieniają pomiędzy sobą uwagi mówiąc, że warto byłoby przywieźć tutaj uczniów i
nauczycieli z naszych szkół, by zobaczyli w jakich warunkach uczą się i pracują tutejsi. Ja takie szkoły pamiętam z wczesnego dzieciństwa, a to było naprawdę dawno temu. Trzeba przyznać, że mimo iż nasze służby BHP i inne inspekcje zamknęłyby taka placówkę oświatową bez najmniejszego zastanowienia, a wykazana przez inspekcje lista uchybień mogłaby być nie mniej obszerna jak Trylogia Sienkiewicza, to trzeba dodać, że w obiekcie jest czysto i gdzie tylko można są kwiaty. Warto dodać, że szkoła dysponuje salą widowiskową o większej pojemności niż nasza ratuszowa, a na holu można zagrać w ping-ponga i jest też stół bilardowy. Nieopodal szkoły jest też przedszkole z placem zabaw według tutejszych standardów i nic nie wiadomo o tym, żeby dzieci cierpiały tutaj z powodu ciężkich wypadków, wszak zainstalowane tutaj urządzenia nie spełniają wymyślnych przepisów bezpieczeństwa.
Obertyn wielkim miastem nie jest, ani nawet jako takim miastem obecnie też nie jest, ale dysponuje własnym szpitalem. W zasadzie jest to takie Centrum Zdrowia; połączenie przychodni i szpitalika. Nawet jeśli w słusznym przekonaniu narzekamy na naszą służbę zdrowia, to prawdopodobnie położenie się w szpitaliku Obertyńskim byłoby dla pacjenta z polskim paszportem bardzo ozdrowieńcze – podejrzewam, że po kilkunastu minutach nasz pacjent przekonywałby kogo trzeba, że jest zdrów jak ryba.
My zdrowym krokiem podążamy w kierunku miejscowego Domu Kultury. Wchodzimy do środka i za moment jesteśmy w potężnej – jak na niewielką miejscowość – sali widowiskowej na 300 miejsc i jeszcze zgodnie z tutejszą modą są miejsca tzw. balkonowe. Scena od zaraz nadaje się do koncertu na przykład oratorium w wykonaniu Szkoły Muzycznej w Domosławicach, a i uzbrojenie sceny niczego sobie. Ba! Czegoś takiego nie ma u nas w Zakliczynie. Dyrektor Domu Kultury oprowadza mnie po pozostałych pomieszczeniach; jego gabinecie, garderobie i zapleczu sanitarno – gospodarczym. Dowiaduję się, że instytucję kultury prowadzi wraz z małżonką i że remont Domu Kultury trwał prawie dekadę. Wracamy na salę widowiskową. Pytam wójta Chamuta o ten remont, czemu
trwał tak długo ? – Remontowaliśmy Dom Kultury z własnych środków – mówi wójt Obertyna – to nie jest takie proste, bo nasz budżet nie jest wielki, ale my stawiamy na dwie dziedziny; na kulturę i na oświatę – tłumaczy z dumą Viktor Chamut. Proszę mi wierzyć, że jeśli porównać to wszystko, co zobaczyliśmy w Obertynie, to trzeba się zgodzić ze słowami wójta Chamuta. Potwierdzeniem owej, wójtowej deklaracji jest wyjazd do wsi Barachołówka, gdzie pokazują nam remont świetlicy wiejskiej. To duży obiekt w stylu lat 70 – tych w którym przewidziane jest miejsce na salę widowiskową i bibliotekę. Remont wykonuje ekipa Bogdana Stanisławskiego oczywiście. Wójt nie ukrywa, że ma taki „deal” ze Stanisławskim polegający na tym, że przedsiębiorca remontuje i czeka na zapłatę, a jak już nie ma z czego Urząd zapłacić, to biznesmen kupuje, np. grunt od Obertyna i tak mniej więcej się rozliczają – nasza Regionalna Izba Obrachunkowa byłaby wniebowzięta podczas kontroli.
W Barachołówce jest stary cmentarz pod który podjechaliśmy dzięki naleganiom Julii Mieńszykowej. Podobno w środku cmentarza jest zakopany dzwon z kościoła, który kiedyś tutaj stał. Julia pokazuje mi krzyż ze śladem po pocisku karabinowym. – Za czasów sowieckich pewien czerwonoarmista udowadniał miejscowym że nie ma Boga i na dowód tego strzelał do krzyża. Miał potem ciężką dolę i umierał w wielkim cierpieniu – opowiada prezes Julia Mieńszczykowa.
Wracamy do Obertyna. „Cypisek” dzielnie radzi sobie z „poradziecką” drogą i jesteśmy na miejscu. Zwiedzamy świątynie, a tych jest tutaj dwie; kościół katolicki pw. św. apostołów Piotra i Pawła w którym proboszczem od 12 lat jest tarnowianin ks. Artur Zaucha oraz cerkiew unicka. O kościele pw. św. apostołów Piotra i Pawła napiszę więcej w jednym z kolejnych odcinków w którym opiszę nasze, z tutejszą Polonią, spotkanie. W cerkwi wita nas tutejszy proboszcz - pop opowiadając o cerkwi i parafii. Wychodzimy do ogrodu koło cerkwi. Proboszcz mówi mi, że co prawda cerkiew wygląda dobrze, ale są kłopoty z wilgoceniem ścian. Odwodnienie zostało niedawno wykonane – zgadnijcie kto je wykonał ? Gdyby to nie była ekipa Stanisławskiego, to byłaby sensacja dopiero wtedy. - Odwodnienie jest zrobione, ale czy ściany zostały osuszone ? – pytam. – Nie – odpowiada proboszcz. Więc przez jakiś czas jeszcze wilgoć będzie się uwidaczniać. Jesteśmy po zwiedzaniu kościołów i kolejny etap to miejscowy cmentarz. Julia zaprowadza nas pod grobowiec polskiej rodziny w której spoczywa Honorowy Obywatel Miasta Obertyna Albert Wojciech Nahlik – naczelnik tutejszego sądu w drugiej połowie XIX wieku. Pojawia się na cmentarzu Bogdan Stanisławski, a obeznany w tutejszych realiach Kazimierz Korman proponuje nam, abyśmy poszli pod grób ojca Bogdana. -
Idziemy.
Ostatnim punktem zwiedzania Obertyna jest miejscowa piekarnia. To jest prywatny zakład, rzecz oczywista należący do Bogdana Stanisławskiego. W zakładzie wita nas pani kierownik i zarządza założenie plastikowego odzienia; płaszcza, nakrycia na głowę tudzież na obuwie. W szpitalu nam nie kazali, ale szpital był państwowy, a piekarnia jest prywatna. Prywatnie pani Kierownik jest żoną popa miejscowej cerkwi unickiej. Najpierw oglądamy trzy
potężne silosy na mąkę, każdy na 20 ton. Potem zapoznajemy się z linią produkcyjną w sporej części zautomatyzowaną. Kazimierz Korman zapowiada, że zostaniemy poczęstowani tutaj smacznymi drożdżówkami, ale jest niespodzianka: właściciel obdarza nas kilkoma opakowaniami ciastek. Wizyta w piekarni kończy nasze zwiedzanie Obertyna. Późnym popołudniem wyjeżdżamy do Kołomyi, ale o tym napiszę w kolejnym odcinku.
cdn.
Odsłony: 2677