Kliknij aby oglądnąć

Oczyszczająca moc wody i śmiechu, czyli śmigus-dyngus trzyma się mocno

Opublikowano: poniedziałek, 01, kwiecień 2024 Kazimierz Dudzik

img 201804015ac0ac2e1cc83 ipad„Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wodzie między poduszkami i pierzynami jak między bałwanami; przytrzymywana albowiem od silnych mężczyzn, niemogła się wyrwać z tego potopu; którego unikając, miały w pamięci damy w ten dzień wstawać jak najraniej albo też dobrze zatarasować pokoje sypialne”. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” obrazowo przedstawił dyngus w XVIII wieku. Lany poniedziałek ma jednak znacznie dłuższą historię.

 

Woda, symbol życia i oczyszczenia, stanowiła niegdyś nieodzowny element magicznych zabiegów związanych z miłością, płodnością i urodą. W XV wieku władze kościelne postrzegały dyngus jako zwyczaj pogański godny potępienia. Uchwała synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pouczała duszpasterzy: „Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet, a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie nazywa się dyngować, ani do wody ciągnąć”. Jak widać, wówczas oblewanie mogło wiązać się z żądaniem datków, a jednocześnie z wykupywaniem się z opresji (od niemieckiego słowa dingen – wykupywać).

 

Po Wielkim Poście nadchodził czas radości i zabawy. Najpierw uroczysta Niedziela Wielkanocna, potem zaś nieco bardziej frywolny drugi dzień świąt – lany poniedziałek. Jak podaje Barbara Ogrodowska w Świętach polskich, dawniej wybryki młodzieży w niektórych regionach kraju zaczynały się już w nocy. Rano gospodarze mogli zobaczyć na przykład opustoszałe obory i stajnie, pomazane sadzą szyby w oknach, rozebrane na części wozy czy narzędzia rozwieszone na drzewach. Z czasem takie psoty przestały być tolerowane i zwyczaj zanikł.

 

Dyngus postcardWczesnym rankiem w poniedziałek udawano się na pola, aby je skropić wodą święconą i zmówić modlitwę w intencji przyszłych plonów. Młodsi nie mogli się doczekać powrotu do wsi, gdyż jak najwcześniej należało zacząć dyngus, czyli oblewanie wodą. Nie było taryfy ulgowej dla młodych, ładnych dziewczyn. Te, które miały spore powodzenie wśród chłopaków, musiały być mokre od stóp do głów. W ruch szły garnki i wiadra. Zaciągano ofiary do potoku czy stawu, a często po prostu zanurzano je w poidłach dla zwierząt. Śmiechom i wrzaskom nie było końca, zabawa mogła ciągnąć się cały dzień, bez względu na pogodę.

 

Trzeci dzień Świąt Wielkanocnych zwano Wtorkiem Wielkanocnym. Tradycyjnie w niektórych regionach zabawa z użyciem wody trwała wówczas w najlepsze. Wtedy właśnie dziewczyny miały okazję zrewanżowania się chłopakom. Ksiądz Kitowicz zapisał, że kobiety korzystały z tego prawa, przeciągając nieraz odwet nawet na kilka dni. Mężczyźni nie pozostawali dłużni. Znane było przysłowie: „Aż do Zielonych Świątek można lać się w każdy piątek”. Z przymrużeniem oka trzeba przyznać, że obyczaj przetrwał do dziś: dzieci w szkołach zwykle jeszcze jakiś czas po Świętach Wielkanocnych biegają z sikawkami.

 

Śmigus-dyngus oznaczał kiedyś dwa obrzędy: uderzanie młodymi gałązkami oraz oblewanie wodą i proszenie o datki. Z czasem na niektórych obszarach doszło do ich połączenia i tak na przykład na Śląsku Cieszyńskim oblewano dziewczęta wodą, a potem „suszono”, śmigając lekko batami uplecionymi z witek wierzbowych. W centralnej i południowej Polsce przeważał śmigus-dyngus wodny, bez „bicia”.


Bawiono się nie tylko w wiejskich zagrodach. Kitowicz zaznaczał, że również w miastach młodzież „czatowała z sikawkami i garnkami z wodą na przechodzących”, zdarzało się oblać „jaką osobę słuszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę”.

 

Błędem byłoby uważać, że lany poniedziałek miał zawsze spokojny i elegancki przebieg w dworach ziemiańskich. W pierwszej połowie XX wieku często zaczynało się niewinnie – od skropienia perfumami lub wodą kolońską, a kończyło na oblewaniu wodą z wiadra. Oczywiście przeważały formy pośrednie: strumienie wypuszczane z gumowych gruszek do lewatywy, pompek do roweru czy też, najczęściej, chlustanie ze szklanki prosto do łóżka. Na ekstremalne doznania zostali narażeni świąteczni goście hrabiostwa Zamoyskich w Kozłówce. Tomasz Adam Pruszak w książce O ziemiańskim świętowaniu przytacza wspomnienie o dyngusie z 1925 roku, spisane przez Antoniego Belina Brzozowskiego: „Pamiętam jak przyłapałem Zosię Sikorską [córkę generała] na korytarzu na dole, kiedy uciekała do swego pokoju. Oblałem ją tak celnie kubłem wody, że nie zostało na niej jednej suchej nitki. Leszek [Zamoyski] natomiast obrał inną drogę. Sprowadził pompę strażacką i trzymając w ręku długi wąż, oblewał gości wchodzących czy wychodzących z sieni”.

 


W taki czy inny sposób tradycja związana ze śmigusem-dyngusem przetrwała do naszych czasów. Oczywiście nie wolno oblewać przypadkowych przechodniów, ale w domowym zaciszu…

 

Tekst: Ewa Olkuśnik

 

Źródło informacji: portal edukacyjny – Historia: poszukaj.
Foto: Zofia Stryjeńska, Dyngus, ok 1940 r., Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło: Dailyart oraz Polska pocztówka przedstawiająca dyngus, 1930–1945, Boston Public Library, licencja CC BY 3.0, źródło: Flickr

 

Odsłony: 164